Dzisiaj postanowiłam upiec chleb, dlatego wpis będzie o cieście ze śliwkami. Świętej pamięci cieście ze śliwkami.
Chleb oczywiście jest eksperymentem. Jak wyjdzie to się podzielę, informacjami oczywiście. W każdym bądź razie od chleba się zaczęło. A raczej od czekania, aż ciasto wyrośnie. Nie cierpię czekać, a że dzisiaj choruję na nadmiar energii, postanowiłam zrobić coś kreatywnego. I wtedy zobaczyłam śliwki. Patrzyły na mnie swoimi śliwkowymi oczkami, błagając o litość... Nie tym razem.
Pojawiła się idea: ciasto kruche ze śliwkami i kruszonką. Plum pie. No to wzioom. Ciasto kruche- procedura standardowa. W sumie miałam rozkminę, dlaczego ciasto kruche wsadza się do lodówki przed wałkowaniem? Moja matka od 20 lat nie wsadza do lodówki i wychodzi pyszne. Z tym, że ona ma talent i jest ciastkarzem. Jednak patrząc jak moje ciasto po kolejnym dosypaniu mąki ciasto topi się w rękach, zrozumiałam ;) Ale, żeby było jasne, oczywiście do lodówki nie wsadziłam. Znowu trzeba by było czekać...
Śliwki wydrylowałam zanim wzięłam się za ciasto, mając nadzieję, że matka wróci wcześniej i jednak ona się tym zajmie. Ale nie. Trudno. Duża blacha, papier i wałkujemy (mam taki mały, cwany wałeczek). Potem mój ulubiony etap, czyli dźganie ciasta widelcem (to ma czemuś służyć). Potem posypać nasze ciasto cienką warstewką kakao i już można kłaść śliwki. I na wierzch kruszonka. Udało mi się ją nawet zepsuć. Wcale się nie kruszyła. Musiałam więc poskubać to... coś... na mniej/więcej kulki i posypać to jakoś... No i do pieca. 220 st., aż się upiecze. I jest czas na posprzątanie miejsca zbrodni... kulinarnych.
No, a potem już tylko jeść. Dobre było. O dziwo... Nie zdążyło nawet ostygnąć.
Życie było by nudne, gdyby nie eksperymenty. Nie ma takiej frajdy, kiedy się wie, że wszystko wyjdzie ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz