Grunt to dobra herbata.
Jako że już kilkakrotnie wspominałam o herbacie przy okazji niektórych pyszności, doszłam do wniosku, że powinnam wytłumaczyć dlaczego herbata jest taka ważna. A jest ważna, ponieważ na punkcie herbaty mam lekkiego bzika.
Ale to ładnie, zgrabnie ujęłam. :D Herbaty spijam hektolitry, a i to nie jakieś minetki w torebce, tylko prawidłowo zaparzone susze wyższego sortu. No z tym wyższym sortem to na razie bez szaleństw, ale karta stałego klienta w pewnej sieci sklepów z herbatą tłumaczy wiele.
Miłość do herbaty wykoleiła mnie jeszcze w czasach gimbazjum, kiedy to odkryło się małą sympatyczną herbaciarnię w Glajwitzach.
I kiedy człowiek dowiaduje się, że jest coś więcej niż "zwykła" nagle napada go Szał Eksploratora. Bowiem są na świecie herbaty, o których nie śniło się waszym fizjologom.
Nie będę opisywać wszystkich herbat, bo to możecie sobie znaleźć sami. Skupię się tylko na jednym rodzaju, moim ulubionym, a mianowicie na herbacie czerwonej a.k.a. Pu-Erh.
Czerwonej herbaty nie sposób pomylić z żadną inną. Po pierwsze dlatego, że jest intensywnie czerwona, po drugie przez jej charakterystyczny ciemny, orzechowo-korzenny zapach. Jednym słowem Pu-Erh strasznie śmierdzi. Ale za to jak smakuje! No właśnie, smakuje dokładnie tak, jakby ktoś nasypał do kubka ziemi ogrodowej i zalał wodą. Dlaczego więc tak bardzo ją lubię? Od dobrych kilku lat zadaję sobie to samo pytanie...
Może przyjrzyjmy się jej właściwościom:
-oczyszcza organizm z toksyn
-jest dobra na kaca ;)
-poprawia metabolizm
-zapobiega wchłanianiu się tłuszczów
-jest tak paskudna, że nikt nie będzie chciał jej ukradkiem podpijać
(nie wiem jak wy, ale według mnie każdy, kto pije coś z mojego kubka, szczególnie gdy to coś w środku jest tym, co akurat przed chwilą sobie zrobiłam, bo miałam na to smaka, powinien być skazany na tortury godne Hiszpańskiej Inkwizycji).
Pewnie jest ich jeszcze dużo więcej, ale te są moim zadaniem najważniejsze.
Po jakimś czasie do zapachu i smaku można się przyzwyczaić, a nawet ekstremalnie go polubić. Pu-Erh ma więc tylko ziemisty posmak, no... smakuje po prostu Pu-Erhem.
Trochę zasad co do parzenia, czyli jak to się je.
Wybieramy oczywiście liściastą wersję, torebki są dla mięczaków. Nie zalewamy tym bąbelkującym wrzątkiem, tylko takim 1-2 min przestudzonym. Parzymy 3-5 min, następnie odcedzamy fusy, które możemy parzyć jeszcze kilkakrotnie. Najlepszy Pu-Erh jest z drugiego parzenia (nie ma tak intensywnego zapachu). No i najlepiej wypić sobie kubeczek po każdym posiłku. Chociaż ja tam walę z dzbanka cały dzień. ;)
A! I rzecz najważniejsza! Nie pijemy wrzątku, chyba, że chcemy sobie poparzyć mordę. Nie ogarniam jak niektórzy ludzie piją herbatę, kawę czy cokolwiek zaraz po zaparzeniu, najczęściej przy tym lekko siorbiąc. W ogóle przecież nie czuć smaku;o Moja herbata zawsze musi ostygnąć (nie do końca zimna, ale lekko przestudzona), co być może stanowi główny powód do spijania jej przez przypadkowych współmieszkańców...
Polecam wypróbować, najlepiej w dobrej herbaciarni, chociaż nie jest to herbata jakoś szczególnie wymagająca.
Na zdrowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz