niedziela, 2 marca 2014

Jak zrobić zakalec

Będzie o brownie. Ostatnio bardzo popularne, czemu się nie dziwię bo jest przecież pyszne :) Intensywna czekoladowość przeplatana słodką nutką... Poza tym wykonanie jest bajecznie proste. Postanowiłam więc je zrobić, bo co, ja zakalca nie upiekę?...


Historia tego ciasta jest mniej więcej taka: dawno dawno temu, w odległej Ameryce, pewna zacna gospodyni przyrządzała dla swych dziatek i męża ciasto, pospolicie zwanego murzynkiem. Przeto wypiek czekoladowy umili wieczór przy herbatce. Zaiste, wieczór zapowiadał się cudownie, a kakaowa woń roznosiła się po mieszkaniu...Lecz cóż to?! Po wyciagnięciu z piekarnika puszyste ciasto zapadło się, ujawniając swoją zakalcowatą naturę! Ach, biedna gospodyni! Jakże to teraz dziatkom powiedzieć, że łakoci nie będzie? Jednak gospodyni była mądra, toteż nazwała wypiek BROWNIE, udając, że właśnie tak miało być. I wszyscy zjedli ze smakiem. Koniec.

Dobra, historyjkę zmyśliłam, nie wiem jak to było (nie chciało mi się też poszukać). Faktem jest, że brownie to zakalec i trzeba mieć chyba dwie lewe ręce i cztery lewe nogi, żeby je zrobić tak, żeby nie wyszło. Poza tym samo przygotowanie go zajmuje max 15 min + 25 min pieczenia.

Podstawą jest gorzka czekolada (taka w tabliczkach, sztuk 1,5-2), poza tym masło (cała kostka), szklanka cukru oraz 5 jajek -proporcje na blachę 30x30 cm) . Czekoladę topimy w garnku razem z masłem, dodajemy cukier i oczywiście dużo mieszamy cały czas. Tu jest miejsce na wrzucenie magicznych składników (mąka, kakao, jeśli ktoś miał mało czekolady, generalnie co nam akurat przyjdzie do głowy- jako że lubię awangardę, dodałam łyżkę mąki). Odstawiamy masę do przestygnięcia, właściwie w tym czasie ubijamy już białka z jajek na sztywną piankę, potem wrzucamy tam żółtka i całą puszystą piankę wlewamy do naszego garnka. Stopniowo, dokładnie mieszamy zawartość.

Do wyłożonej papierem do pieczenia blaszki (kwadratowej, okrągłej, keksówki...nie wiem czy blachy do ciasta mają jakieś specjalistyczne nazwy) wlewamy nasze ciasto, które powinno mieć miłą, gładką konsystencję. I myk to do piekarnika na 180 stopni.  Jak się upiecze (wspomniane wcześniej 25...nooo może być nawet 30 min) możemy jeść. Na ciepło, na zimno, na pusty albo pełny brzuszek, na smaka... kto jak lubi.

No i wyszło takie, jak na załączonym obrazku. Pyszne, choć kiedy poprzednio je robiłam, dla mojego lubego, zrobiłam trochę lepsze. Nie wiem, włożyłam w nie chyba więcej miłości...











1 komentarz:

  1. Nie wiem jak wam, ale mnie ten post się paskudnie rozjeżdża i nie da się go czytać. Coś poszło nie tak... Bardzo przepraszam, postaram się to ogarnąć w najbliższym czasie.:<<

    OdpowiedzUsuń