poniedziałek, 16 czerwca 2014

Amore pomidore

Zaczyna się sezon pomidorów- już nie smakują jak mokre coś tylko jak pomidor. Pyszne dojrzałe pomidorki zawsze na propsie, bo zawierają dużo potasu. Zdążyłam już wymyślić miljon rzeczy do których można je wcisnąć, a nie napisałam za wiele, więc trzeba naprawić sytuację. Zacznę od zupy z pomidorów, znanej gdzieniegdzie jako zupa pomidorowa.


Poza tym, że sezon na świeże warzywka, jest sezon na bezgluten. Po śmiesznej diecie, którą zaczęła kultywować moja siostra (mięsko i warzywka) stwierdziłam, że muszę przeprowadzić eksperyment. Jakieś badania (zapewne przeprowadzone przez amerykańskich naukowców) wykazały, że produkty zbożowe wcale nie są nam potrzebne, a wręcz szkodzą. Wyniki tych badań nie są popularne, ponieważ większość rzeczy które jemy na codzień zawiera zboże: znany każdemu chleb powszedni, bułki, drożdżówki, rogaliki, ciasta, ciastka, pierogi, makarony... nawet do głupiego omleta dodajemy mąki. Jako człowiek z naturą naukowca stwierdziłam, że muszę sprawdzić, czy to faktycznie tak działa. Oczywiście na sobie. Wykreśliłam więc zboża na próbny okres tygodnia, aby z ciekawości stała się zadość.

Kilka dni mój organizm zmagał się z przestawieniem produkcji enzymów trawiennych : ograniczenie nadmiaru niepotrzebnych już teraz, trawiących cukry złożone oraz zwiększonie produkcji tych trawiących mięsko. Efekt był taki, że czułam się jeszcze bardziej głodna niż zazwyczaj i miałam ciąglę ochotę na mięso. A potem wszystko przeszło. Całkowicie. Zniknęły problemy ze skórą, ciągłym przysypianiem (np na wykładach) i głodem. Ograniczam jak mogę produkty zbożowe i wcale mnie do nich nie ciągnie. Nawet na pączusia nie mam ochoty, choć wcześniej pączusiem nigdy bym nie pogardziła. No dobra, są rzeczy, których mi bardzo brakuje-naleśniki, pierożki, makaron...Ale dostępne są zamienniki np mąki pszennej na bezglutenową, dostępne w sklepach z ekologiczną żywnością. Tak, są droższe, jednak kalkulując w głowie to wolę wydać więcej na jedzenie (o tak, lubię kupować jedzenie :D ), niż wydawać pieniądze na wizyty u lekarza, bo organizm jest cały czas podtruty i świruje. Polecam dietę ograniczającą produkty zbożowe wszystkim odważnym, bo warto. Ograniczającą, bo od jednej pizzy nikt jeszcze nie umarł :P

Dobra, dosyć ględzenia, zajmijmy się zupką. Bazą do zupy jest oczywiście bulion warzywny, zwany także rosołem. I pomidory- kilka dojrzałych pomidorków blendujemy, pomidorową paćkę wlewamy do naszego bulionu i gotujemy co jakiś czas mieszając. Doprawiamy dość sporą ilością słodkiej papryki (tej takiej sproszkowanej), jak lubimy dodajemy też ostrej (ja lubię!) i sporawą ilość oregano. Jak wszystko się zagotuje zupa jest gotowa.

Co dalej? Samej wody nie będziemy przecież chlipać. Oczywistym w tej sytuacji jest makaron albo jakieś inne kluski. Wyżej pisałam, że zwykły makaron jest be i w ogóle takie zuo... Osobiście polecam makaron ryżowy, a jeszcze bardziej polecam kiełki. Kiełki=pyszota.
Trafiłam na  nie w pewnej sieci marketów, który szczycił się tygodniem kuchni azjatyckiej. Kuchnia azjatycka jest wporzo, więc wyruszyłam do tegoż sklepu i trafiłam na kiełki fasoli Mung w słoiku. Były bardzo niedrogie i okazały się pyszne do zupki. A dodanie świeżego szczypiorku dopełniło dzieła.


\m/ ^^ PYSZOTA!^^ \m/
Można też dodać trochę potartego żółtego sera. Przed chwilą zjadłam tę zupkę w sumie z samym serem, bo kiełki już zeżarłam. Brzuszek taki pełen, że musiałam sobie pu-erha zrobić. Ale z drugiej strony... I regret nothing! ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz